Pośrednik z rzeczywistością
Trudno opisać to, co dzieje się w Klinice Budzik, ale spróbuję. Zobaczyłem w sali dwóch chłopców na wózkach w towarzystwie mam. Ukląkłem między chłopakami (13-15 lat) i zacząłem grać na ukulele. Jednej z mam bardzo się ten instrument spodobał, więc podałem jej, by spróbowała zagrać, a młodemu dałem gumowego guźca, by też mógł na nim grać. Miał bardzo słaby uścisk w ręku, więc musiałem mu pomóc ściskać. Zaciskał rękę tak, że gumowa zabawka była totalnie wypompowana i nie wydawała już dzięków (w Budziku dzieci często mają przykurcz, którego nie kontrolują). Żartowałem, że jest jak boa dusiciel i bardzo go to rozbawiło, aż szeroko się uśmiechnął. Drugi chłopiec cały czas siedział - praktycznie bez żadnego kontaktu, ruchu, gestu, dźwięku. W pewniej chwili pierwszy wydał z siebie dźwięk westchnięcia, rodzaj ulgi, oddechu. Drugiego bardzo to rozbawiło, a na jego twarzy pierwszy raz od mojego wejścia pojawiła się jakakolwiek emocja – uśmiech, bo westchnięcie jego współtowarzysza niedoli było dość zaskakujące i niespodziewane. Zwróciłem uwagę, że musi być z niego niezły ancymon, bo ma fajne poczucie humoru i wtedy jakby coś zaskoczyło. Drugi chwycił mnie za rękę i nie chciał puścić. Jego mama widziała już takie reakcje i stwierdziła, że mnie nie puści. Mówiła, że chłopak chce, bym z nim został. Posiedziałem z nimi jeszcze ładną chwilę, a chłopak cały czas mnie trzymał. Zrobiliśmy sobie nawet z tego grę: próbowałem mu się wywinąć, ale on nieustannie poprawiał uścisk, abym mu się nie wymknął. To było jedyne, co mógł zrobić, ciągle opadała mu głowa, o której podnoszeniu musieliśmy mu przypominać. By uwolnić się z uścisku, dałem mu zadanie. Dostał ode mnie do ręki tybetańskie dzwonki na rzemyku, które wydawały dźwięki dopiero po położeniu ich w pozycji równoległej, podczas której mogły uderzać o siebie wydając dźwięki. Mama chciała mu pomóc, ale ją powstrzymałem, żeby dać chłopakowi możliwość wykazania się. Widać było, że w skupieniu przesunął palcem dzwonki tak, że wydały z siebie dźwięk. Sama mama była pod wrażeniem, bo nie spodziewała się, że mu się to uda. Zadzwonił jeszcze kilka razy. Po prawie 30 minutach spędzonych wspólnie, spytałem chłopaka, czy chce, żebym pożyczył mu dzwonki do następnego razu, ale wyciągnął rękę i mi je oddał. Schowałem je do kieszeni i kiedy zamierzałem wyjść, złapał mnie za fartuch, jakby nie chciał na to pozwolić. Dopiero przy pomocy mamy udało się nam oswobodzić z jego chwytu. Widać było, że jest niepocieszony, że już idę i frajdę sprawiało mu łapanie mnie.
Czułem wielką wdzięczność, że byłem świadkiem takich pięknych chwil. Nie wiem, czy potrafię je przekazać, bo mam wrażenie, że nie jest możliwe, by opisać takie subtelności, jak pozornie proste i drobne uśmiechy półgębkiem czy chwytanie bez zamiaru puszczenia. Wydawało mi się, jakby ten chłopiec w jakimś akcie desperacji czuł, że go rozumiem i jestem jego pośrednikiem z rzeczywistością.